Halina Ciołkosz Łupinowa > Gazeta Kołomyjska nr 2 (16) 1997

KILKA       SŁÓW       DO         LEGENDY
O   OBRAZIE     MATKI     BOSKI EJ     K O L O M Y J S K I E J


     Znam i pamiętam bardzo dobrze rodzinę państwa Kossowskich / Kołomyi, która mieszkała przy ulicy Sienkiewicza naprzeciw młyna Goldberga. Przed domem stal drewniany krzyż, który pomimo zawirowań powojennych zachował się do dziś, choć tera/ stoi spróchniały i podparty. Bywałam z ojcem nieraz  w tym domu, bo mieszkaliśmy bardzo blisko. W tym domu mieszkały pp. Nela i Zuzanna z matką wówczas już w bardzo podeszłym wieku. Przez dom ten przewijało się du/z osób, bo często odwiedzała seniorkę rodu Kossowskich liczna rodzina mieszkająca w Kołomyi, a takze poza nią. W domu tym, chociaż nie zaliczał się do dużych, znajdowali schronienie i dach nad głową, ci którzy w wyniku represyjnych działań okupantów stracili swoje mieszkania lub domy. Pani Nela nieraz do nas przychodziła. Była bardzo energiczną, wesoła, dowcipna z błyskiem i iskrą w oku. Była /adbana, skromnie, ale gustownie ubrana, widać było, że dbała o swój wygląd. Rodzice moi bardzo ją lubili. Gdy przychodziła oboje z moim ojcem lubili sobie pożartować. Pani Nela (podobnie jak i mój ojciec) wykazywała potrzebę działania, inicjatywę, zaradność życiową, umiejętność organizowania, wrażliwość na biedę ludzką i przeciwstawianie się złu, a przede wszystkim patriotyzm i wrodzony optymizm, który przyczyniał się do tego, że nic poddawała się i nic łatwo dałaby się złamać. Dlatego pani Nela i mój ojciec tak dobrze zawsze rozumieli się, dlatego w czasie okupacji niemieckiej podjęli działalność konspiracyjną, a także w organizacji charytatywnej i pomagali ludziom, przeżyć tę straszną wojnę. To usposobienie pozwoliło pani Neli podjąć tak trudną misję przewiezienia obrazu Matki Boskiej Kołomyjskiej i otoczenie go ochroną przez 10 lat.

     Pani Jadwiga Mańkowska (z domu Chalupówna, sąsiadka pani Neli w Kołomyi) ostatnio napisała kilka, ale jakże ważnych słów o pani Neli: "Panią Nelę Kossowską bardzo dobrze pamiętam. Była bardzo zaangażowana w sprawy polskie i wcale się nic dziwię, że to ona właśnie ten obraz Matki Bożej z Kołomyi uratowała. Dzięki jej za to. Ona tez po klęsce wrześniowej współpracowała i pomagała w przerzutach polskich oficerów za granicę. W Kołomyi wyszukiwała dla nich miejsca bezpiecznego ukrycia. Pamiętam, że u nas w domu na Sienkiewiczu 91, dzięki staraniom pani Neli ukrywało się przez okres około dwóch tygodni kilku pilotów. Czekali nazorganizowanie przerzutu. Pewnego dnia odeszli. Później dowiedzieliśmy się, że się udało. Jakie były dalsze losy tych osób ? Pani Nela chyba coś więcej wiedziała, ale nikt nic pytał wtedy o nazwiska, pseudonimy, przynależność wojskową, przedsięwzięcia, perspektywy. To była konspiracja. Nie wszystko, wszyscy musieli wiedziec."

     W kwietniu 1944 roku, po zabraniu przez sowietów mojego ojca do Czelabińska w ramach tzw. "ochotniczego" poboru Polaków do l Armii WP, pozostałyśmy z matką i siostrą w naszym domu przy ulicy Hrinczenki osamotnione, bezradne i bez środków do życia. Nasz dom, wybudowany wielkim wysiłkiem rodziców w 1937 roku, należał do okazalszych w okolicy i z daleka był widoczny. Mieszkaliśmy niedaleko Prutu. Mama ciągłe obawiała się napadów "banderowców", zwłaszcza kiedy front przesunął się na zachód i u nas w domu, jak i w domach sąsiadów, nic było już kwaterujących żołnierzy sowieckich, którzy byli postrachem ula band UPA, W październiku lub listopadzie 1944 roku, dwukrotnie dom nasz w nocy został otoczony przez nieznanych ludzi, którzy po przeskoczeniu przez zamknięta, na klucz bramę, chodzili po podwórzu i dobijali się do domu, i chociaż nie zrobili nam krzywdy, nie włamali się do domu i nas nie obrabowali, nie byłyśmy pewne, czy jak przyjdą następnym razem nie  wydarzy się coś tragicznego. Dziś przypuszczam, że te praktyki miały na celu zastraszenie Polaków i przyśpieszenie ich wyjazdu do Polski. Sowieci mieli tu bardzo łatwą sytuację, bo wszystkich Polaków (mężczyzn w wieku od 18 do 50 roku życia) zabrano do wojska. Bardzo bałyśmy się tych "wizyt" i z tego powodu mama bardzo szybko, bo już w grudniu 1944 roku podjęła decyzję wyjazdu z Kołomyi do rodzinnego miasta mojego ojca do Mielca, gdzie po śmierci babci w roku 1942 pozostał duży dom przy ulicy Sienkiewicza 102. Wyjechałyśmy z Kołomyi około 10 lutego 1945 roku i po prawic 6 tygodniowej podróży po wielu różnych tarapatach, dojechałyśmy 25 marca do Mielca.

     W maju lub czerwcu tego roku przyjechał z Kołomyi do Mielca pan Stanisław Kłos z żoną i dwoma synami a także pan Adam Kossowski z żoną, dwoma córkami i synem. Państwo Kłosowie, jako że pan Stanisław pochodził z Mielca, zamieszkali w swoim domu rodzinnym, a państwo Kossowscy u krewnych przy ulicy Mikołaja Reja. Ponieważ mieszkanie krewnych było bardzo ciasne, zaczęli szukać jakiegoś lokum. Tak trafili do naszego domu. Ojciec odstąpił im oddzielne mieszkanie (pokój z kuchnią). Państwo Kossowscy byli nauczycielami i oboje podjęli się przygotowania mnie do egzaminu eksternistycznego do Gimnazjum im. St. Kotlarskiego w Mielcu. Uczyłam się razem z ich córką Danusią, moją rówieśnicą (dziś Danusia nazywa się Mioduszewska i mieszka we Wrocławiu). Po zdaniu tego egzaminu zaczęłyśmy we wrześniu 1945 roku chodzić do II klasy Gimnazjalnej.

    Pewnego dnia na wiosnę 1946 roku przyszedł do nas pan Adam Kossowski i o czymś z ojcem rozmawiali. Zaraz po tym wyszli w kierunku stacji kolejowej. Mieszkaliśmy niedaleko stacji. Po ich powrocie w wielkiej tajemnicy powiedziano nam, że przyjechały do Mielca pani Nela i Zuzanna Kossowskie i przywiozły obraz Matki Boskiej Kołomyjskiej, Wszyscy oniemieliśmy z wrażenia !!! Ojciec opowiadał, z jak wielką troską obie panie chroniły skrzynię zawierającą obraz... a także o zdarzeniu, które miało miejsce na stacji kolejowej, kiedy ktoś nieostrożnie, zbyt energicznie chciał wyładować skrzynię z. wagonu, wówczas pani Nela rzuciła się na skrzynię, krzyczała i nie pozwoliła jej dotknąć. Ojciec mówił, że prawdopodobnie pani Nela myślała, że ci obcy nieznajomi ludzie, którzy pomagali przy rozładunku wagonu, chcą zabrać skrzynię zawierająca obraz. Pani Nela była w ogromnym stresie, bała się Urzędu Bezpieczeństwa, kradzieży, uszkodzenia obrazu i kiedy przewożono obraz do domu, na krok nie odstępowała od skrzyni.

    Mieszkający u nas państwo Kossowscy, jak i moi rodzice z wielką troską mówili w domu o zagrożeniach, o utrzymaniu w wielkiej tajemnicy faktu przywiezienia obrazu do Mielca, zastanawiano się nad sposobami ukrycia, i nad tym co powinno się zrobić dalej, żeby uchronić obraz, przed dekonspiracją.

    Muszę powiedzieć, że pomimo zagrożeń byliśmy wówczas WSZYSCY bardzo szczęśliwi, ponieważ cieszyliśmy się, że udało się dzięki poświęceniu pań Neli i Zuzanny uratować obraz, że nie wpadł w łapy sowietów, i że los zrządził, że ten obraz jest tu koło nas, z nami w Mielcu !!.' Dla mnie wówczas 14-Ictnicj dziewczyny było to zdarzenie wprost nie do wiary. Mój Boże, w tych tragicznych czasach, co to była za radość !!! Wszyscy podziwialiśmy bohaterstwo pań Neli i Zuzanny i kiedy wyrażaliśmy ten podziw, pani Nela skromnie odpowiadała "Jestem samotna i gdyby coś zdarzyło się, nie osierociłabym nikogo".

    Obraz został umieszczony w mieszkaniu przy ulicy Mikołaja Reja (pod nr 6, o ile dobrze pamiętam), gdzie panie Nela i Zuzanna zamieszkały u krewnych. Po pewnym czasie ojciec mój przekazał nam informację, że pani Nela zgłosiła fakt przywiezienia obrazu z Kołomyi w Kurii Biskupiej w Tarnowie. Mielec przed wojną należał do województwa tarnowskiego i parafia mielecka podlegała Kurii Biskupiej w Tarnowie. Dziś nic pamiętam, kto w tej sprawie był w Tarnowie, czy sama pani Nela, czy mój ojciec z. polecenia pani Neli, czy może pan Adam Kossowski. Przypuszczam, że zgłoszenie to, było wcześniej jeszcze przed wyjazdem z Kołomyi, uzgodnione z ks. dr M. Białowąsem, ostatnim proboszczem kościoła parafialnego w Kołomyi, albo też pani Nela uznała, że misję swoją wykonała i teraz najlepiej by było gdyby obraz znalazł się w dobrych, pewnych rękach. Niestety zawiodła się. Ojciec mówił mi, że w Kurii odmówiono przyjęcia obrazu, Tłumaczono, że łatwiej i bezpieczniej przechować obraz na prowincji, że taka duża skrzynia mogłaby wzbudzić podejrzenia Urzędu Bezpieczeństwa i polecono czekać na dogodniejsze warunki. Prawdopodobnie ten sam pogląd uznawał ks. dr M. Białowąs, który po przyjeździe do Polski był w kontakcie z moimi rodzicami a jeżeli z nimi, to i z panią Nela również. Ojciec odwiedził ks. dr M. Białowąsa w Nowej Rudzie około roku 1949, rozmawiali również o obrazie, ks. dr M. Białowąs wiedział gdzie jest obraz. Myślę, że z uwagi na zagrożenie III wojną światową, niepewnością, dotyczącą granic zachodnich a również ze względu na obawy, że Urząd Bezpieczeństwa zarekwiruje obraz i przekaże władzom sowieckim, nie podjęto decyzji o umieszczeniu obrazu gdzieś na Ziemiach Zachodnich, gdzie osiedlono wielu Kołomyjan, jak np. we Wrocławiu, Kluczborku, Oleśnicy, czy Oławie, zresztą w tamtym czasie nie było wiadomo w jakich miastach osiedlano po repatriacji Kołomyjan. Byliśmy jednak wszyscy zawiedzeni takim obrotem sprawy, uważaliśmy, że obowiązkiem władz kościelnych jest zorganizowanie opieki nad obrazem. Były to bardzo trudne i skomplikowane czasy. Urząd Bezpieczeństwa deptał po piętach, inwigilowano wszystkich. Wszyscy się bali wszystkich i wszystkiego, i zostawiono panią Nelę osamotnioną z problemem ocalenia obrazu w komunistycznej ojczyźnie. Poświęciła się dla tego wielkiego celu, żebyśmy my, nasze dzieci i wnuki mogli oglądać ten piękny obraz i przekazywać następnym pokoleniom dzieje tej Ziemi.

     Dziś trudno przecenić zasługi pani Neli. Ileż przeżyła la drobna, skromna, ale jakże silna kobieta. Ileż trwogi, lęków i stresów doświadczyła. Wiedziała na co się waży, wiedziała jakie mogą być konsekwencje tej decyzji, ale podjęła to wielkie wyzwanie, wykonała zadanie i chociaż została samotna, bez pomocy tych, na których liczyła, konsekwentnie do końca misję swą wykonała. Przez dziesięć lat przyszło jej borykać się z wielkimi problemami jakie niosła rzeczywistość powojenna. Z pokorą przyjęła ten trud, poświeciła się i dopięła wyznaczonego celu. Panie Nela i Zuzanna powinny zostać na zawsze w naszej wdzięcznej pamięci, jako wzór patriotek godnych naśladowania.

Chwała  Im  za  to  i  cześć  !!!

     Wydaje mi się, że każda pielgrzymka do Skomielnej Czarnej powinna kończyć się złożeniem kwiatów na grobie pań Neli i Zuzanny Kossowskich w Krakowie na Cmentarzu Rakowickim.

    Kiedy pani Nela uspokoiła się trochę po przeżyciach związanych z przywiezieniem obrazu do Mielca, chyba w maju lub czerwcu 1946 roku, zaprosiła nas Kołomyjan do siebie. Przybyła tam cala rodzina państwa Kossowskich i cała moja rodzina. Nic pamiętam, czy byli też pp. St. Kłosowie, chyba tylko pan Stanisław. Kiedy weszliśmy do pokoju zobaczyliśmy przy ścianie naprzeciw okien ustawioną bokiem skrzynię. Wieko było zdjęte. Obraz Matki Boskiej Kołomyjskiej leżał bokiem w skrzyni. Oświetlały go wiosenne promienie słoneczne i wiele świec ustawionych na podłodze przy skrzyni. Pełno było kwiatów. Patrzyłam na obraz i szukałam śladów jego wspaniałości i świetności. Postać Matki Boskiej była wycięta z obrazu, nie było bordowego tła, nie było aniołków, chmurek i ornamentów, a wiele tych pięknych długich promieni wokół korony i głowy Matki Boskiej było pogiętych - były to ślady pośpiesznego pakowania i długiej podróży. Matka Boża z nami podzieliła los i jak my wszyscy w czasie lej wojny i repatriacji zostaliśmy ciężko doświadczeni, tak i Ona dotknięta tym losem, pokaleczona leżała bokiem w skrzyni na podłodze przy ścianie przed naszymi zapłakanymi oczami i patrzyła w dal, tak jak dawniej, gdy w pełni chwały, krasie, złocie i majestacie, oświetlona rzęsiście światłami siała na srebrnych chmurkach w ołtarzu kołomyjskiego kościoła. Klęczeliśmy przed obrazem i wszyscy płakaliśmy. Pani Nela zaintonowała Litanię do Matki Boskiej, a potem modlitwę znaną w Kołomyi zaczynającą się od słów: "Pomnij o Najdobrotliwsza Panno Maryjo, że od wieków nic słyszano, aby kto uciekając się do Ciebie, Twej pomocy wzywając, Ciebie o przyczynę prosząc, miał być od Ciebie opuszczonym,.," I śpiewaliśmy "Chwalcie łąki umajone" i inne pieśni, i modliliśmy się o rychły powrót do naszego ukochanego miasta do Kołomyi.

    Po pewnym czasie pani Nela z siostrą wyjechały z Mielca do Krakowa. Po ich wyjeździe wyjechał również pan Adam Kossowski z rodziną. Ja również opuściłam Mielec. Kontakt się urwał. Przez wiele lat nie miałam żadnych wieści o obrazie. W roku 1992 odwiedziłam Kołomyję. W kościele oo. Jezuitów poznałam p. Zofię Sanojcę i od niej dowiedziałam się, że obraz znajduje się w kościele oo. Kapucynów w Skomielnej Czarnej i co roku w pierwszą sobotę i niedzielę września organizowane są pielgrzymki Kołomyjan do naszej Madonny.

Halina Ciołkosz Łupinowa,      

Warszawa, 21 maj 1997 rok